czwartek, 12 listopada 2020

Taran Matharu – Bitwa (seria Summoner/Zaklinacz 3) || recenzja

 Twórczość Tarana Matharu nie jest mi obca, a moja przygoda z jego książkami rozpoczęła się właśnie od serii o Zaklinaczu i Akademii Vocanów.

Od razu spodobał mi się styl autora – lekki i przystępny. Czyli idealny do gatunku, ponieważ mamy tu do czynienia z fantasy młodzieżowym. Ale bez obaw – starsi czytelnicy także świetnie odnajdą się w tym świecie. Przyznam szczerze, że czytając miałam wrażenie jakby autor połączył Pokemony z realiami Władcy Pierścieni, jednak to już dotyczy całej serii, a o tym mam zamiar powiedzieć jeszcze innym razem.

Zatem przejdźmy może do recenzji tomu wieńczącego przygody Fletchera. Przede wszystkim –­ bladego pojęcia nie mam dlaczego tyle zwlekałam z tą częścią. Książka premierę miała ponad trzy lata temu, a dokładnie 25 października 2017 roku. Plus jest taki, że przynajmniej zdążyłam się za nią zabrać przed trzecią rocznicą.

Jeśli miałabym mówić o bohaterach, to musiałabym się powtarzać, ponieważ o dwóch poprzednich  częściach pisałam już cztery lata temu. Mój stosunek do Fletchera nie zmienił się… a może polubiłam  go jeszcze bardziej? Ignatius nadal jest moim ulubionym demonem, rozwinął się w cudowny sposób. Widać, że autor dokładnie przemyślał jego wątek. Co do Sylvi, o której nie pisałam w poprzednim artykule, muszę przyznać, że od samego początku miała w sobie „to coś”, jednak jej postać dopiero w trzecim tomie jest pełna i wyrazista. Kompletnie straciłam dla niej głowę i gdy tylko traciłam ją na więcej niż jeden rozdział, czułam ogromną tęsknotę. Othello i Cress to zdecydowanie najlepszy krasnoludzki duet, który przyszło mi poznać. Przebili nawet braci z Hobbita, czyli Kiliego i Filiego. A Arcturus? Cóż, mój kochany Arcturus nadal ma dla mnie twarz Manu Bennett’a. I dalej jest „moim kochanym Arcturusem”. Dzięki Bogu nie muszę się z nim jeszcze rozstawać – wszak na półce czeka na mnie jeszcze prequel trylogii, czyli Rebelia opowiadająca właśnie o tym bohaterze!

W tekście sprzed czterech lat wspominałam, że ciężko było mi wejść w nową historię, ponieważ pomiędzy częściami jest duży przeskok czasowy. Tutaj akcja rozpoczyna się od razu po zakończeniu poprzedniego tom i jest to świetny zabieg. Przez te cztery lata nadal nosiłam w głowie oraz sercu zakończenie drugiej części. Dlatego gdy otworzyłam książkę bez reszty dałam pochłonąć się wykreowanemu światu!

A skoro o świecie już mowa – podobnie jak przy okazji poprzednich części, uważam że jest wykreowany wspaniale. Wszystkie elementy są przemyślanie i pasują do siebie nawzajem. Nie ma dziur fabularnych ani błędów logicznych, wszystko zostało podane w zrozumiały sposób. Każde wydarzenie jest jakoś ugruntowane w poprzednich częściach lub rozdziałach.

Często w swoich recenzjach wspominam o problemie z ekspozycją – tutaj nie ma o czym mówić, bo po prostu taki problem nie istnieje. Mamy wszystko opisane jasno, jesteśmy w stanie wyobrazić sobie każdego demona oraz okolicę. A co jeśli ktoś ma z tym problem? Na pomoc przychodzi mapka Hominium (i nie tylko) zamieszczona na początku powieści oraz Almanach Zaklinacza, w którym znajdziemy nie tylko bestiariusz, ale także dziennik Jamesa Bakera czy kilka traktatów wspominanych na kartach trylogii.

Słowem podsumowania, chciałabym polecić tę książkę wszystkim poszukującym dobrej fantastyki młodzieżowej. Powieść czyta się szybko i lekko, a dzięki temu z łatwością wchodzimy w skórę Fletchera i jego kompanów. Dodatkowo, nie mamy do czynienia z denerwującymi postaciami – wszystkich się lubi, a to naprawdę rzadkość! Jestem przekonana, że świat Zaklinaczy i demonów pochłonie Was bez reszty!

 


WERDYKT:

Fabuła: 10/10 (wszystko przemyślane, każdy element dopracowany)

Świat przedstawiony: 10/10 (zero rozbieżności)

Styl: 8/10 (wszystko opisane cudownie, jedynie sceny batalistyczne wymagają dopracowania)

OCENA: 9,3/10

 

Monika Karolina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz