Twórczość Tarana Matharu nie jest mi obca, a moja przygoda z jego książkami rozpoczęła się właśnie od serii o Zaklinaczu i Akademii Vocanów.
Od
razu spodobał mi się styl autora – lekki i przystępny. Czyli idealny do
gatunku, ponieważ mamy tu do czynienia z fantasy młodzieżowym. Ale bez obaw –
starsi czytelnicy także świetnie odnajdą się w tym świecie. Przyznam szczerze,
że czytając miałam wrażenie jakby autor połączył Pokemony z realiami Władcy
Pierścieni, jednak to już dotyczy całej serii, a o tym mam zamiar powiedzieć
jeszcze innym razem.
Zatem przejdźmy może do recenzji tomu wieńczącego przygody Fletchera. Przede wszystkim – bladego pojęcia nie mam dlaczego tyle zwlekałam z tą częścią. Książka premierę miała ponad trzy lata temu, a dokładnie 25 października 2017 roku. Plus jest taki, że przynajmniej zdążyłam się za nią zabrać przed trzecią rocznicą.
Jeśli
miałabym mówić o bohaterach, to musiałabym się powtarzać, ponieważ o dwóch
poprzednich częściach pisałam już cztery
lata temu. Mój stosunek do Fletchera nie zmienił się… a może polubiłam go jeszcze bardziej? Ignatius nadal jest moim
ulubionym demonem, rozwinął się w cudowny sposób. Widać, że autor dokładnie
przemyślał jego wątek. Co do Sylvi, o której nie pisałam w poprzednim artykule,
muszę przyznać, że od samego początku miała w sobie „to coś”, jednak jej postać
dopiero w trzecim tomie jest pełna i wyrazista. Kompletnie straciłam dla niej
głowę i gdy tylko traciłam ją na więcej niż jeden rozdział, czułam ogromną
tęsknotę. Othello i Cress to zdecydowanie najlepszy krasnoludzki duet, który
przyszło mi poznać. Przebili nawet braci z Hobbita,
czyli Kiliego i Filiego. A Arcturus? Cóż, mój kochany Arcturus nadal ma dla
mnie twarz Manu Bennett’a. I dalej jest „moim kochanym Arcturusem”. Dzięki Bogu
nie muszę się z nim jeszcze rozstawać – wszak na półce czeka na mnie jeszcze
prequel trylogii, czyli Rebelia
opowiadająca właśnie o tym bohaterze!
W
tekście sprzed czterech lat wspominałam, że ciężko było mi wejść w nową
historię, ponieważ pomiędzy częściami jest duży przeskok czasowy. Tutaj akcja
rozpoczyna się od razu po zakończeniu poprzedniego tom i jest to świetny
zabieg. Przez te cztery lata nadal nosiłam w głowie oraz sercu zakończenie
drugiej części. Dlatego gdy otworzyłam książkę bez reszty dałam pochłonąć się
wykreowanemu światu!
A
skoro o świecie już mowa – podobnie jak przy okazji poprzednich części, uważam
że jest wykreowany wspaniale. Wszystkie elementy są przemyślanie i pasują do
siebie nawzajem. Nie ma dziur fabularnych ani błędów logicznych, wszystko
zostało podane w zrozumiały sposób. Każde wydarzenie jest jakoś ugruntowane w
poprzednich częściach lub rozdziałach.
Często
w swoich recenzjach wspominam o problemie z ekspozycją – tutaj nie ma o czym
mówić, bo po prostu taki problem nie istnieje. Mamy wszystko opisane jasno,
jesteśmy w stanie wyobrazić sobie każdego demona oraz okolicę. A co jeśli ktoś
ma z tym problem? Na pomoc przychodzi mapka Hominium (i nie tylko) zamieszczona
na początku powieści oraz Almanach
Zaklinacza, w którym znajdziemy nie tylko bestiariusz, ale także dziennik
Jamesa Bakera czy kilka traktatów wspominanych na kartach trylogii.
Słowem
podsumowania, chciałabym polecić tę książkę wszystkim poszukującym dobrej
fantastyki młodzieżowej. Powieść czyta się szybko i lekko, a dzięki temu z
łatwością wchodzimy w skórę Fletchera i jego kompanów. Dodatkowo, nie mamy do
czynienia z denerwującymi postaciami – wszystkich się lubi, a to naprawdę
rzadkość! Jestem przekonana, że świat Zaklinaczy i demonów pochłonie Was bez
reszty!
WERDYKT:
Fabuła:
10/10 (wszystko przemyślane, każdy element dopracowany)
Świat
przedstawiony: 10/10 (zero rozbieżności)
Styl:
8/10 (wszystko opisane cudownie, jedynie sceny batalistyczne wymagają
dopracowania)
OCENA:
9,3/10
Monika Karolina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz