sobota, 3 września 2016

Podsumowanie wakacji 2016

Witajcie!
Dzisiaj mam dla Was podsumowanie wakacji bieżącego roku. Nie jest to w prawdzie recenzja, jakiej byście chcieli, bo powiem tylko ogólnikowo na temat każdej z książek, jakie przeczytałam. Jak wiecie, miałam w planach przeczytać dwadzieścia jeden książek, ale cóż, nie wyszło. Moje opóźnienie wiąże się z tym, że pisałam rozdziały do mojego opowiadania „Nigdy Nie Odpuszczaj”, a to jest ważne, bo nie mogę zawodzić czytelników.
Ale wracając… Pierwszym, o czym chcę napomknąć są książki autorstwa Johna Greena, ale nie będę się o nich zbyt rozpisywać, za to odsyłam do posta, który pojawi się już wkrótce i będzie poświęcony tylko i wyłącznie jego twórczości. Książki Johna Greena, które przeczytałam w te wakacje noszą następujące tytuły:
·        Szukając Alaski;
·        19 razy Katherine;
·        Papierowe miasta.
Przyznam szczerze, że czytając Paper Town miałam ciągłe wrażenie, że ta powieść jest niezwykle podobna do Looking for Alaska. Mamy chłopaka (Quentin/Miles), który jest niezwykle zachwycony swoją koleżanką (Margo/Alaska) i święcie przekonany, że po jej zniknięciu, to właśnie on powinien jej szukać. W jednym z przypadków jest wręcz niemożliwe, by odnaleźć, zaś w drugim ona nawet nie chce być odnaleziona, a tylko postępuje według wcześniejszych schematów, czyli zostawia ślady. Z tym, że nikt jej po tych śladach nawet nie szukał, aż w końcu zrobił to on.
Następną pozycją jest cykl Girl Online, którego kontynuacji możemy spodziewać się w okolicach listopada, jeśli tłumaczenie pójdzie sprawnie. Ja mam za sobą lekturę obydwu części, czyli:
·        Girl Onile;
·        Girl Online: On Tour.
Przyznam szczerze, że książki podobały mi się, choć z opisu można się było spodziewać czegoś bardziej… schematycznego i oklepanego. Zoe Sugg, autorka powieści, przedstawia nam Penny – zwykłą, brytyjską dziewczynę, która (jak ja) potrafi się potknąć o własne nogi i zaświecić przed całą szkołą swoimi różowymi majtkami w jednorożce (ja tak na szczęście nigdy nie miałam). Panna Porter ma przyjaciela oraz zwaśnioną koleżankę, która, jak się okazuje, wszystkiego jej zazdrości przez co jest wredna i uszczypliwa względem rudej Penny. Przyznam, że odnalazłam w niej siebie i bardzo łatwo się z nią związałam. Główna bohaterka jest taka, jak my wszystkie, tak naprawdę. Nie jest najpiękniejsza, ma swoje nastoletnie problemy i… tak jak ja w tamtych czasach – prowadzi bloga w formie pamiętnika! Co więcej, lektura jest łatwa, miła i przyjemna ze względu na łatwy i lekki język, którm posługuje się autorka książek. Jestem przekonana, że w tej książce i głównej bohaterce, każdy znajdzie cząstkę siebie. Gorąco polecam!
Następną książką jest Fangirl spod pióra Rainbow Rowell. Nie umiem jej nawet ocenić, bo była cudowna! Rainbow ma w sobie coś takiego, że jej książki krzyczą „Czytaj mnie”, gdy się na nie patrzy, a co dopiero, gdy się je czyta. Prawda jest taka, że nie potrafiłam się oderwać. Czytałam i czytałam, a gdy przeszłam już połowę zwyczajnie nie potrafiłam się oderwać. Nie wiem czym jest spowodowane moje zachowanie, chyba tym, że pani Rowell dała mi MOJĄ bliźniaczkę i rzeczywiście poczułam się z nią bardzo z żyta. Rozumiałam każde jej zachowanie: wściekłość na matkę, która je zostawiła, emocjonowanie się powieściami oraz pisanie fanficów. Cath stała się moją przyjaciółką, po prostu – a gdy czytałam fragmenty jej ff miałam ochotę ją wyściskać, jakby była po prostu osobą po drugiej stronie monitor (ach, te idiomy). Książkę polecam bardzo gorąco, gdyż jest warta przeczytania, porusza ważne tematy i mówi o odrzuceniu i zerwanych więziach, a także nowych przyjaźniach i uczuciach.
Kolejna pozycja na mojej liście przeczytanych, to Saga Ognia i Wody. Miejscami w prawdzie nie do końca przemyślany świat, ale historia dobra, nawet gdyby działa się na lądzie. Na razie wyszły trzy części Sagi, czyli:
·        Wielki błękit;
·        Gniewna fala;
·        Mroczny przypływ.
Może zacznę od części wizualnej. Sposób wydania książek jest fantastyczny, przy każdym nowym rozdziale czeka nas fala wędrująca po górnej części kartki, a okładki są tak piękne, że jest się w stanie uwierzyć, że te syreny naprawdę gdzieś istnieją i mieszkają, może niedaleko nas. Przyznaję, że w pierwszej części nie polubiłam Serafiny, a przez pierwsze dziesięć rozdziałów umierałam z nudów, ale w końcu zaczęło się coś dziać i Sera zdobyła moją sympatię. Początkowo też znielubiłam Mahdiego, ale jak się później okazało – to wszystko było specjalnie. Osobiście, bardzo im kibicowała, a także kibicuję cały czas dwom nowym parom, które pojawiły się w trzeciej części, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele, więc nic nie powiem. Dodam tylko, że mimo niewielkich błędów, których nie przemyślała autorka książek, całą serię czyta się miło i szybko.
Kolejną książką jest powieść Z innej bajki, którą już recenzowałam, więc nie będę się dalej rozpisywać, a tylko odsyłam do tamtej recenzji.
Następny akapit chcę poświęcić serii Summoner czyli Zaklinacz. Taran Matharu, jak na razie wydał tylko dwie części, ale wiemy o przygotowaniach do następnej. Osobiście nie mogę się doczekać następnej części, gdyż obie powieści są wspaniałe, a mowa tutaj o:
·        Summoner. Początek;
·        Summoner. Wyprawa.
Fletcher’a polubiłam od pierwszych stron, a Ignatius, który pojawił się niewiele później został demonem mojego serca. Jest przeuroczy, jak szczeniaczek, a to, że śpi opleciony wokół szyi głównego bohatera czyni go jeszcze bardziej uroczym. Jest taki do kochania. Co do postaci, to mam pewien problem, gdyż za każdym razem, gdy jest wzmianka o Arcturusie, mam przed oczami Manu Bett’a i nie mogę tego zmienić. Istnieje także dość zabawna anegdotka na temat jego imienia, bo gdy przeczytała je po raz pierwszy z moich ust wypłynęło imię „Arctos”, a nie „Arcturus”, ale to było tylko takie zabawne wplątanie bałwana z Tabalugi do całej tej magicznej historii i już nigdy więcej nie popełniłam takiego błędu. Jeśli jednak chodzi o treść pierwszej i drugiej części, to natknęłam się na dezorientującą zmianę. Cała pierwsza część toczyła się dość szybko i przeczytałam ją w ciągu jednego dnia, ale z drugą już nie było tak łatwo. Między zakończeniem Początku, a początkiem Wyprawy mijają dwa lata, więc trochę się na świecie pozmieniało, a nasz Fletcher o niczym nie miał pojęcia lecz wkrótce musi zmierzyć się z okrutną prawdą. Mimo wszystko polecam, a ja czekam na trzecią część przygód Zaklinacza, bo skończyło się tak, że miałam ochotę autorowi głowę urwać…
Na dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że podoba Wam się takie podsumowanie wakacji. Ja osobiście jestem z siebie niezadowolona, bo miałam w planach znacznie więcej lektur, a takim sposobem musze nadrabiać już w roku szkolnym. Mam nadzieję, że wyrobię się przed następnymi wakacjami, ale nie wiem jak to będzie, bo w klasie humanistycznej będę mieć za pewne więcej lektur niż wcześniej. Tymczasem, lecę czytać następną książkę, czyli Po drugiej stronie kartki. Jestem bardzo ciekawa dalszych losów Olivera i Delilah.

Paa!