Witajcie!
W końcu przychodzę z recenzją, którą
miałam napisać już bardzo dawno temu. Dwutomowa seria Agnieszki Krawczyk była
pozycją, którą czytałam w ramach mojego Wakacyjnego Maratonu Czytelniczego
„Lato Miłości”. Sięgnęłam po nią, ponieważ zobaczyłam „Lato wśród wydm” u mojej
koleżanki, a niedługo później ona i „Róża wiatrów” wpadły w moje ręce, gdy
znalazłam je na promocyjnym straganiku.
Z opisu oczekiwałam czegoś podobnego do historii pisanych przez Nicholasa Sparksa. Wakacyjny klimat, ciekawa fabuła i wątek romantyczny w tle. Zapowiadało się wspaniale, w końcu takie właśnie historie lubię czytać. I początkowo, rzeczywiście było całkiem nieźle. Akcja pierwszej części rozpoczyna się dialogiem, co od razu daje czytelnikowi „kopa”, zostajemy dynamicznie wrzuceni w akcję. Od razu jednak rzuca się w oczy problem z ekspozycją. Natłok informacji zalewa nas niczym sztorm. Przekręcamy kartkę, a tam wylewa się na nas cała fala wiadomości, które mogłyby ładnie wybrzmieć w dialogach.
A skoro o dialogach już mowa… Niestety,
ale moim zdaniem jest to najgorszy element obu tych powieści. Postaci brzmią
sztucznie i nienaturalnie. Mamy tu m.in. postać Łukasza, który prowadzi badania
naukowe nad wrakami zatopionymi przy polskim wybrzeżu Bałtyku. Jest to postać z
wielkim potencjałem, mógłby zostać nam przedstawiony na wiele różnych ciekawych
sposobów. Autorka jednak wsadza w jego usta formułki brzmiące niczym przepisane
z informatora turystycznego.
Widzę, że pani Agnieszka włożyła w tę
książkę wiele pracy. Doceniam wykonany przez nią research, jednak boli
nieumiejętność wykorzystania zdobytej wiedzy. Miło, że mogę dowiedzieć się
czegoś nowego, np. o wrakach bałtyckich, jednak szkoda, że ilość tych
informacji oraz sposób ich przedstawienia są przytłaczające.
Dodatkowo, skoro autorka miała czas na
sprawdzanie, szukanie ciekawostek na temat „skarbów” ukrytych w naszym morzu,
dlaczego nie zrobiła tego samego w związku z rekrutacją na studia? W powieści z
2019 roku dostajemy informację, że jedna z bohaterek miała w liceum całkiem
dobre oceny, więc powinna dostać się na studia. Nie! To tak nie działa! Bardzo
przykro mi o tym pisać, ponieważ jestem przekonana, że wystarczyłoby kilka minut,
żeby dowiedzieć się w jaki sposób współcześnie przebiega ten proces.
A skoro już napomknęłam o postaciach z
potencjałem, to myślę, że pora pochwalić panią Krawczyk za postać Ignacego.
Jest on naprawdę ogromnym plusem dla tej serii. Mam wrażenie, że to jedyny
bohater, który ma w sobie jakąś energię. Tego chłopaka wszędzie jest pełno – w
jak najlepszym sensie! Reszta, niestety, jest raczej mdła i nijaka lub
niezwykle rozgoryczona. Bardzo irytowała mnie główna bohaterka. Miałam z nią
problem zwłaszcza w pierwszej części, gdzie wszystko jej nie pasowało. W drugiej
części autorka kreuje ją bardziej na osobę, która zawsze jest w pogotowiu, gdy
jej znajomym przydarza się nieszczęście.
No i jest jeszcze Aleksandra Orłowska.
Dziewczyna, która od razu przyciąga uwagę swoją innością. Przyznam szczerze, że
to właśnie wątki jej i Drozdowa najbardziej trzymały mnie przy drugiej części. W
prawdzie domyślałam się zakończenia, ale po drodze mamy jeszcze kilka ciekawych
zwrotów akcji, które zdecydowanie lepiej wypadłyby gdyby powieść nie była tak „rozwleczona”.
Niestety, przez ciągłe „lanie wody”,
powtarzanie i wałkowanie jednego tematu między różnymi postaciami historia
staje się mdła i nudna, a sama akcja niepotrzebnie rozwleka się w czasie. Z taką
ilością bohaterów można było tę powieść ograć znacznie lepiej, zdziałać
znacznie więcej.
Na domiar złego mamy tu do czynienia z
nieangażującym wątkiem romantycznym, który zostaje kompletnie zepchnięty na
boczne tory. Bohaterowie spotykają się kilkukrotnie, wyruszają gdzieś razem,
rozmawiają, jednak ich romans jest potraktowany po macoszemu. Nie czuć
jakiejkolwiek chemii między bohaterami. Tak naprawdę zaangażowałam się w niego
emocjonalnie dopiero pod koniec pierwszego tomu. Jak się okazuje – zupełnie niepotrzebnie,
ponieważ w drugiej części ich wątek jest jedynie marginalny.
Nie chcę jednak wyjść na „tą złą”, która
tylko narzeka. To nie tak, że nic mi się w tych powieściach nie podobało. Owszem,
miałam wiele zgrzytów z obiema książkami, jednak przyznam szczerze, że
momentami naprawdę dobrze się bawiłam. W pierwszym tomie czasem się uśmiałam, w
drugim – nieco bardziej refleksyjnym – zamyśliłam się nad pewnymi cytatami. Szczególnie
ujął mnie jeden fragment, w którym autorka świetnie bawi się słowem,
wykorzystując motyw żeglarski. (fragment przytoczony na końcu)
Warto także zaznaczyć, że pani Agnieszka
jest, moim zdaniem, mistrzynią zakończeń. Ostatnie rozdziały pierwszego tomu
trzymają w napięciu, końcówka drugiego – przynosi ukojenie. Cieszę się bardzo,
że żadna sprawa nie została nierozwiązana. Czytając epilog czułam, że mam do czynienia
z zakończoną serią. To właśnie ten segment drugiej powieści zachwycił mnie
najbardziej. Jeśli autorka takim kunsztem wykazuje się w innych
powieściach, to chętnie po nie sięgnę,
by nieco przełamać mieszane uczucia, jakie łączę z tą dylogią.
Wielkie brawa należą się także wydawnictwu
za oprawę graficzną. Książki są wydane w przepiękny, uroczy sposób. Każdy rozdział
został opatrzony nadmorskim motywem, a okładki świetnie oddają wakacyjny klimat
polskiego morza!
„– Martwiłem się. Szukałem cię.
– Przecież tu nie można się zgubić – odparła
– To prawda. Tutaj można wyłącznie się odnaleźć. Wiesz co to jest róża wiatrów? – spytał niespodziewanie.
– Tak. To rodzaj kompasu.
– Właśnie. Wskazuje kierunek. Każdy z nas ma taką różę wiatrów.
– Ja także? Nie mam własnego wskaźnika drogi. – Wzruszyła delikatnie Ramonami.
– Ależ masz. Tutaj. – Delikatnie wskazał na serce. – Uczucia pokazują najlepszy kierunek.
– A twoja róża wiatrów? Gdzie wieje ten wiatr?
– Zawsze w tę samą stronę. Do ciebie.”
Werdykt:
Fabuła: 5/10
Świat przedstawiony: 7/10
Styl pisania: 8/10 (byłoby niżej, gdyby
nie drugi tom!)
REZULTAT: 6,7/10
Monika Karolina xxx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz