Nastał
czas pożegnania z wakacjami, więc i Wakacyjny Maraton musiał dobiec końca.
Zapraszam zatem na jego podsumowanie!
Na wstępie kilka informacji o samej organizacji. Przyznam szczerze, że pomysł na Maraton zrodził się w mojej głowie dosyć impulsywnie, ale od razu wiedziałam, że chcę to zrobić. Jeszcze tego samego dnia zrobiłam grafiki i ustaliła sobie TBR. Niestety podeszłam do pomysłu zbyt entuzjastycznie i dosyć szybko zderzyłam się z przeszkodami. A najważniejszą z nich była dwudziestoczterogodzinna doba, która za nic nie chciała się wydłużyć. Szybko zdałam sobie sprawę z tego, że nie jestem w stanie wykonać rzuconego sobie wyzwania.
Na
planszy, którą zamieściłam zaraz po ogłoszeniu Maratonu napisałam, że chciałabym przeczytać w wakacje 26
książek. Zdecydowanie porwałam się z motyką na słońce, ale uznałam, że nie będę
nic zmieniać w planszach, które zamieściłam na początku. Nawet gdy podjęłam decyzję
o przedłużeniu Maratonu o tydzień. Zaczęło się całkiem sprawnie. Dwa dni na
re-read „Kosogłosa”, kolejne trzy lub cztery na „Lato wśród wydm”, a następnie
sprawnie przeszłam do „Róży wiatrów”. I mniej, więcej w tym miejscu zaczęły się
schody. „Róża…” szła mi dosyć opornie. Strasznie się przy niej męczyłam i w
pewnym momencie zwyczajnie odłożyłam ją na bok. Odpoczywając od polskiej
powieści zabrałam się za „Idealną chemię” (recenzja tutaj), jednak babski wyjazd z
przyjaciółkami nie sprzyjał czytaniu. Po powrocie dosyć szybko skończyłam obie
lektury, jednak bez większych fajerwerków.
Następnym
punktem na mojej liście była seria Wszystkie
Kolory Miłości zawierająca wszystkie powieści Nicholasa Sparksa, wydana
przez Albatrosa. „Pamiętnik” praktycznie przemknął mi w palcach. Gdyby nie
obowiązki domowe, jestem przekonana, że połknęłabym go na jednym posiedzeniu.
Od razu optymistycznie zabrałam się za „List w butelce”. Zapowiadało się
fantastycznie, ze strony na stronę coraz bardziej zakochiwałam się w Garretcie,
podobnie jak Theresa. Jednak mniej, więcej w połowie książki powieść zaczęła
mnie nudzić, zrobiło się dosyć monotonnie. W pewnym momencie przyłapałam się
nawet na tym, że czekałam aż „sprawa się rypnie”. Strasznie przeszkadzał mi
zastój akcji, zrobiło się zbyt sielankowo – nawet dla mnie! Natomiast gdy zostało
mi około 50 stron czytałam wszystko z przyspieszonym biciem serca. Końcówka
wynagrodziła mi wszystkie cierpienia.
Następnie
przyszła pora na „Dla Ciebie wszystko”. Nie będę rozpisywać się na temat
tłumaczenia tytułu, który jest zwyczajnie bezsensowny. Zdecydowanie lepiej
pasuje oryginalne „The Best of Me”, ale trudno. W tej książce zwyczajnie się
zakochałam. Mam na telefonie zapisane mnóstwo cytatów pochodzących z tej
powieści. Jest przepiękna i ujmująca, a interpretacja filmowa stanowi jej świetne
dopełnienie. Resztę przemilczę, ponieważ chciałabym kiedyś wrócić do niej przy
okazji podsumowania całej serii.
Potem
czułam, że potrzebuję oddechu od twórczości Sparksa, więc chwyciłam się za kontynuację
DIMILY, czyli „Czy wspomniałem, że Cię potrzebuję?”. No i utknęłam. Pierwszego
wieczoru przemknęłam przez 10 rozdziałów, a potem czytałam jeden lub dwa i
odkładałam książkę, ponieważ nie byłam w stanie przełknąć kolejnych zdarzeń.
Wiem, że ma to jednak związek z moim
sumieniem. Pewne posunięcia bohaterów były po prostu wbrew niemu, więc musiałam
od książki „odpoczywać”. Natomiast ostatnie kilka rozdziałów sprawiło, że
zwyczajnie musiałam rzucić się na kolejną część. „Czy wspomniałam, że za Tobą
tęsknię?” przeczytałam w dwa dni i dziękuję samej sobie, że przebrnęłam przez
drugi tom, ponieważ część trzecia jest niesamowita! Tu jednak zatrzymam swoje
zachwyty, ponieważ wkrótce opublikuję recenzję trylogii, więc bądźcie czujni!
Po DIMILY złapałam książkowego kaca. Nie byłam w stanie skupić się na „Szczęściarzu”, więc odłożyłam go na dwa tygodnie. Dobrym przerywnikiem okazała się „Balladyna”, którą w ubiegłą sobotę czytałam w ramach Narodowego Czytania. Do Sparksa wróciłam w poniedziałek, 7 września. Późno, ale chyba właśnie to dało mi takiego „kopa czytelniczgo”. Szczęściem w nieszczęściu okazał się wtorkowy problem ze snem, ponieważ dzięki niemu skończyłam historię Logana Thibaulta i od razu napoczęłam „Ostatnią piosenkę”. Pierwszego dnia, czyli w środę, przeczytałam 170 stron, następnego kolejnych 274. Na koniec Maratonu została mi więc „Najdłuższa podróż”, jednak jej nie udało mi się skończyć z powodu choroby.
Podsumowując,
w trakcie Wakacyjnego Maratonu Czytelniczego „Lato Miłości” udało mi się
przeczytać 13 książek. Jest to dla mnie dosyć zadowalający wynik. W prawdzie
nie udało mi się wypełnić postawionego sobie wyzwania, ale to i tak dużo.
Zdecydowanie nie czytam szybko, więc 13 książek w ciągu 10 tygodni stanowi dla
mnie osiągnięcie, z którego jestem dumna.
Dajcie
znać ile książek udało Wam się przeczytać w trakcie wakacji i czy jesteście z
tego zadowoleni! A już teraz zapraszam Was na dwa „maratony”, czyli MagicznyPaździernik oraz Wspominkowy Listopad, o których więcej przeczytacie w
wyróżnionych relacjach na moim Instagramie!
Pozdrawiam
serdecznie wszystkie Malinowe Krasnoludki i do zobaczenia już wkrótce!
Monika
Karolina xxx
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz