czwartek, 22 października 2020

Emily in Paris/Emily w Paryżu – recenzja

      Drugiego października 2020 roku na serwisie Netflix pojawił się serial „Emily w Paryżu”. Produkcja była głośno zapowiadana jako dzieło twórcy „Seksu w wielkim mieście”, Darren’a Star’a. W roli tytułowej została obsadzona brytyjska aktorka, Lilly Collins – znana z głównych ról w produkcjach takich jak „Mirror Mirror”(pol. „Królewna Śnieżka”), „Dary Anioła: Miasto Kości” czy „Love, Rosie”. I wierzcie lub nie, ale to jedyna osoba z głównej obsady, którą miałam okazję wcześniej widzieć w innych produkcjach. Z ról gościnnych zresztą też znam tylko Kate Walsh (Olivia Baker, matka Hannah w „Trzynaście powodów”).

Zatem mamy znanego twórcę i główną aktorkę oraz masę obcych twarzy, w produkcji, która miała podbić świat. Czy jednak opowiedziana w niej historia jest tak wyjątkowa, że zachwyci miliony? Cóż, historia raczej sztampowa – młoda i niesamowicie ambitna pracownica działu marketingu dostaje niespodziewanie przypadkowy awans. Tak trafia z Chicago do Paryża – nie znając języka i obyczajów miejscowej społeczności. Nowa przełożona jest dla niej surowa, a współpracownicy szydzą z Amerykanki. Dozorczyni kamienicy ciągle się o coś piekli i zdaje się, że jedynie przystojny sąsiad jest jej przychylny. Emily jednak nie poddaje się i próbuje dać z siebie wszystko zarówno na poziomie zawodowym jak i uczuciowym – wszak nie tak łatwo jest utrzymać związek, gdy dzieli was szeroki przestwór oceanu!

No właśnie… Czy jest to w ogóle możliwe? Scenarzyści od razu dają nam jasno do zrozumienia, że nie. I nie jest to spojler, bo sprawa przedstawiona została jednoznacznie. Pamiętajmy, że przecież piętro niżej mieszka przystojny Francuz! A ci „Francuzi to flirciarze!” – prawda wszystkim znana, jak świat długi i szeroki! Mam nadzieję, że już rozumiecie o co mi chodzi. Jest to amerykańskie spojrzenie na realia „miasta miłości” – pełne stereotypów i ładnych widoków, które na pewno przyciągną wzrok każdego, kto w tych trudnych czasach marzy o odwiedzeniu Paryża. Oglądając serial miałam wrażenie, że bohaterowie są niczym nowe lalki Barbie w pięknym Dreamhouse Barbie. Kolory są żywe, wiecznie świeci słońce, ludzie stroją się, żeby wyprowadzić psa na spacer, a ten na trawniku załatwia się tęczą… Brzmi kiczowato? Cóż, Netflix sam określił tę produkcję takim mianem. Jest to pierwsze hasło, które wyświetlało się przy tytule w dniu premiery! W ten sposób jasno wyeksponowano fakt z jaką produkcją mamy do czynienia. Dziwny sposób na promocję? Być może, ale ważne, że działa! Wszak serial przez dwa tygodnie utrzymywał się na pierwszym miejscu w dziennym rankingu TOP 10 na polskim serwerze(za spiderwebs.pl).

(Zrzut z 21.10.2020 r., godz. 18:57)

Wiemy już zatem, że historia jest banalna. A co z bohaterami? Jak już wspomniałam – lalki Barbie. Piękni ludzie w pięknych strojach chodzący po pięknych sceneriach. Odstręczające? Ani trochę! Serial jest poprowadzony w taki sposób, że cała ta cukierkowość i śliczność zdaje się być czymś naturalnym. Wszyscy wiemy, że nie tak wygląda świat realny, ale „Emily w Paryżu” jest swego rodzaju bajką, w której takie zabiegi po prostu się sprawdzają i działają! Jeśli chodzi o główną postać, to podziwiam Lily za umiejętność tak barwnego odegrania tak płytkiej bohaterki. Owszem, w produkcjach, które wymieniłam przy jej nazwisku mogliśmy podziwiać jak dobrze potrafi wykorzystać swój talent. Miała się gdzie wykazać. Natomiast panna Cooper jest napisana jako osoba infantylna i płytka, chociaż z zasadami! Collins nie miała zatem zbyt wielkiego pola do popisu, a jednak sprawiła, że nie znienawidziłam tej postaci po pierwszym odcinku. Chociaż fakt, że KAŻDY męski bohater chce zaciągnąć ją do łóżka dosyć mocno odrzucał mnie podczas oglądania.

Z ról drugoplanowych chciałabym wyróżnić:

1)     Philippine Leroy-Beaulieu odgrywającą szefową francuskiej firmy marketingowej, za wyciągnięcie charakteru z postaci, która napisana jest jako typowa zołza mająca rzucać Emily kłody pod nogi;

2)     Ashley Park w roli nowej przyjaciółki Amerykanki, za pozytywną energię, która bije z ekranu, gdy tylko ta się na nim pojawia oraz niesamowity głos;

3)     Lucasa Bravo, który wcielił się w „przystojnego Francuza”, za to, że jego postać była więcej niż tylko ładna. Nadał jej charakteru, który nie koniecznie musi się podobać. Czekam na więcej w drugim sezonie!

Dla smakoszy filmowych/serialowych mam jeszcze jedną gratkę! Serial jest ubrany w świetną, nastrojową ścieżkę dźwiękową. Czuć w niej Francję! Poza tym, mamy kilka ciekawych zabiegów. Na ekranie pojawiają się posty  z Instagrama czy treść wiadomości wymienianych między bohaterami. W serialu nie znajdziemy wejściówki – po krótkim wprowadzeniu w temat odcinka, na chwilę na aktualnym ujęciu pojawia się tytuł, dzięki czemu epizody szybciej się ogląda. Dodatkowo, mamy piękne ujęcia Paryża, o których wspominałam już wcześniej. Sam widok z mieszkania Emily jest cudowny!

(https://www-lefigaro-fr.newsproxy.biz/ dostęp z dnia: 20.10.2020 r.)

Dzięki swojej lekkiej formie produkcję pochłonęłam w jeden wieczór – a właściwie noc, bo oglądałam ją do godziny 3 nad ranem! A to oznacza, że mimo całej swej banalności historia zwyczajnie wciąga i chce się ją oglądać bez ustanku.

Nie jest to serial zły, ale nie jest to także dobra produkcja na wysokim poziomie. Pamiętajmy jednak, że nie miała taka być, skoro sam dystrybutor określa ją jako produkt „kiczowaty”. Ani trochę nierealistyczny za to bardzo stereotypowy. Oglądając można odnieść wrażenie, że nie jest to wytwór autora „Seksu w wielkim mieście”, a raczej scenarzystów Disneya. Zdecydowanie serial warty obejrzenia na poprawę humoru, babski wieczór czy leniwą niedzielę. Przynajmniej nie będziemy się nudzić, bo i uśmiechnąć/zaśmiać się będzie kiedy. Serial nie budzi skrajnych uczuć, nie skłania do głębszych refleksji. Po prostu jest. I dobrze! Bo takie produkcje też są nam potrzebne! 

OCENA:

Fabuła: 4/10

Gra aktorska: 8/10 (czekam na więcej!)

Muzyka: 9/10 (uwielbiam muzykę francuską, poproszę więcej!)

Świat przedstawiony: 8/10 (ma ręce i nogi, wszystko działa, choć jest przesadzone) 



WERDYKT: 7,2/10

 

Monika Karolina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz