środa, 12 lutego 2020

"Droga" // Cormac McCarthy


Dzień dobry wszystkim!

Może zacznę od kilku słów wyjaśnień. Długo mnie tutaj nie było. Długo nie było mnie nigdzie – taka prawda. Wiele w moim życiu się zmieniło, musiałam kilka spraw przemyśleć, przyzwyczaić się do nowej sytuacji (m.in. zaczęłam studiować, więc jeszcze tydzień temu pisałam ostatni egzamin). Ale wydaje mi się, że ustaliłam już na czym stoję w związku z czym teraz przyszedł czas na działanie.
Zapewne większość nie ma pojęcia, że w końcu odważyłam się i założyłam konto bookstagramowe. Na ile czas pozwoli będę publikować recenzję tu oraz ich fragmenty na Instagramie, gdzie będą podlinkowane. W związku z tym całym bookstagramowym zamieszaniem od razu rzuciłam się na głęboką wodę i uznałam, że wezmę udział w Damatonie (grup Facebook’owa: https://www.facebook.com/groups/608503386570904/) czyli maratonie całorocznym. Pomysł wydaje mi się bardzo fajny, ale zobaczymy czy podołam.


Aktualnie biorę udział w drugim maratonie czytelniczym, który organizowany jest przez Pannę Sasnę (INSTAGRAM | YOUTUBE | MaratonOkładkowy) i wczoraj skończyłam pierwszą książkę, którą do niego wybrałam. 

     Mowa tu o „Drodze” Cormaca McCarthy’iego, czyli powieści trudnej, po którą sięgnęłam z myślą, że na koniec będę płakać…
     Zacznijmy jednak po kolei. Ja czytałam ją w tłumaczeniu Roberta Sudoła [w: Wydawnictwo Literackie] i szczerze powiedziawszy byłam miejscami w szoku, ponieważ przekład był czasem bardzo nietrafiony. Czytając miałam świadomość jak brzmiał tekst oryginału, ponieważ tłumaczenie było proste, dosłowne. Z jednej strony podobało mi się, że styl jest taki… suchy, nie było w nim upiększeń. Przypominał czasem literaturę faktu czy materiał prasowy – bardzo mi to odpowiadało, bo pasowało do treści, jednak miejscami był to przekład zbyt dosłowny przez co dialog czy akapit traciły sens, a czytelnik mógł być wybity z rytmu.
     A skoro o rytmie mowa… Miałam początkowo problem, żeby „wczytać się” w tę historię. Powieść nie jest podzielona na rozdziały a na akapity, one zaś oddzielają od siebie poszczególne akcje. Cała powieść pędzi, bo akapity krótkie, język przystępny, co chwile coś się wydarza – czytelnik może początkowo nie nadążać. Gdy w końcu już weszłam w tę historię (po jakiś osiemnastu stronach) to książka mnie pochłonęła, nie byłam w stanie się oderwać. Początkowo wprawdzie każdy dialog we mnie uderzał – mamy tu do czynienia  z historią ojca i syna, wiek obu nieznany, którzy żyją w świecie po katastrofie, gdzie człowiek jest gatunkiem wymierającym. W każdej rozmowie jest motyw egzystencjalny, pytania o śmierć zawsze padają z ust chłopca, więc jest to dosyć poruszające. Do końca nie umiałam jedna zrozumieć stworzonego świata, ponieważ nie dostałam informacji co się wydarzyło, że wygląda on w taki sposób. Dostawaliśmy wprawdzie senne retrospekcje głównego bohatera, jednak nie byłam w stanie wywnioskować z nich nic więcej niż fakt, że świat uległ zniszczeniu w skutek jakiegoś wybuchu.
     Mężczyzna jest postacią mocno religijną, stara się wpoić chłopcu te wartości a chłopiec jest dla niego istotą najważniejszą – jedynym co mu zostało. Stara się dać mu namiastkę normalności, w początkowej fazie powieści dostajemy scenę, w której dziecko po raz pierwszy pije colę. Coś co dla nas jest rzeczą codzienną, dla niego jest zupełnie obce i nieznane. Na tle wydarzeń umieszczonych w książce widzimy jak chłopiec zmienia się, ulega przemianie pod wpływem okropieństwa świata, ale także dorasta. Do tego stopnia, że na przełomie ostatnich trzydziestu stron jest on bardziej pewny siebie, bardziej stanowczy i samodzielny, choć nadal pozostaje dzieckiem, któremu potrzebna jest opieka osoby dorosłej.
Nawiązując do początku mojej wypowiedzi, pragnę zaznaczyć, że wbrew pozorom nie wycisnęła ona ze mnie łez, choć byłam temu bliska. Powieść porusza tematy egzystencjalne i uważam, że teraz może być nawet bardziej aktualna niż w momencie wydania (2006 r.), ponieważ problemy, z którymi zmagają się bohaterzy mogą wydawać nam się bardziej współczesne niż czternaście lat temu. W obliczu wydarzeń z ostatnich kilku miesięcy, uważam, że nie mogłam trafić lepiej w czasie na czytanie tej powieści. Aktualnie dużo mówi się w mediach o zbliżającym się kataklizmie, który może zmieść nas z ziemi. Uważam, że właśnie teraz ludzie powinni wziąć się do czytania tej powieści – być może uzmysłowi to innym, nadal ślepym i głuchym na protesty ekologiczne, do czego może doprowadzić ich samolubne zachowanie.

     Podsumowując: książka bardzo mi się podobała, choć cała jest sytuacją graniczną, w której bohaterowie co chwilę muszą radzić sobie z napotykanymi trudnościami, o które – w wykreowanym przez autora świecie – wcale nie jest trudno. Bohaterowie wcale nie wydają się sztuczni, wręcz przeciwnie. Dialogi, choć paralelistyczne (przypominam, że rozgrywają się między mężczyzną i około sześcioletnim chłopcem), brzmiały naturalnie, ale nie omieszkam wspomnieć tutaj, że zapisane są w „formacie amerykańskim” (czyli od nowej linijki, bez poprzedzającego je myślnika).
     Mimo trudnej tematyki, polecam sięgnąć po nią każdemu. Jestem absolutnie zachwycona powieścią, nawet wbrew temu, że tłumaczenie czasem stawało na drodze. Tym razem podzielę się z Wami tylko jednym cytatem, ponieważ ukazuje on fakt niesamowitej dojrzałości małego chłopca.

archiwum własne, własność prywatna
„Drodzy ludzie, dziękujemy wam za to jedzenie i wszystko inne. Wiemy, że przechowywaliście to dla siebie i gdybyście tu byli, nie zjedlibyśmy tego, żebyśmy nie wiem jak bardzo byli głodni, i żałujemy, że nie udało wam się tego zjeść, i mamy nadzieję, że jesteście bezpieczni w niebie razem z Panem Bogiem”
(pisownia oryginalna za przekładem Roberta Sudoła, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2008r.)


FABUŁA: 9/10
ŚWIAT PRZEDSTAWIONY: 9/10
STYL PISANIA: 7/10 (przystępny, ale błędy w tłumaczeniu były momentami nieznośne)

REZULTAT: 8,3/10





Monika Karolina

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz