Dzień dobry wszystkim!
Może zacznę od kilku słów wyjaśnień. Długo mnie tutaj nie
było. Długo nie było mnie nigdzie – taka prawda. Wiele w moim życiu się
zmieniło, musiałam kilka spraw przemyśleć, przyzwyczaić się do nowej sytuacji (m.in.
zaczęłam studiować, więc jeszcze tydzień temu pisałam ostatni egzamin). Ale
wydaje mi się, że ustaliłam już na czym stoję w związku z czym teraz przyszedł
czas na działanie.
Zapewne większość nie ma pojęcia, że w końcu odważyłam się i
założyłam konto bookstagramowe. Na ile czas pozwoli będę publikować recenzję tu
oraz ich fragmenty na Instagramie, gdzie będą podlinkowane. W związku z tym
całym bookstagramowym zamieszaniem od razu rzuciłam się na głęboką wodę i
uznałam, że wezmę udział w Damatonie (grup Facebook’owa: https://www.facebook.com/groups/608503386570904/)
czyli maratonie całorocznym. Pomysł wydaje mi się bardzo fajny, ale zobaczymy
czy podołam.
Aktualnie biorę udział w drugim maratonie czytelniczym,
który organizowany jest przez Pannę Sasnę (INSTAGRAM | YOUTUBE | MaratonOkładkowy) i wczoraj skończyłam pierwszą książkę, którą do niego wybrałam.
Mowa
tu o „Drodze” Cormaca McCarthy’iego, czyli powieści trudnej, po którą sięgnęłam
z myślą, że na koniec będę płakać…
Zacznijmy jednak po kolei. Ja czytałam ją w tłumaczeniu
Roberta Sudoła [w: Wydawnictwo Literackie] i szczerze powiedziawszy byłam
miejscami w szoku, ponieważ przekład był czasem bardzo nietrafiony. Czytając
miałam świadomość jak brzmiał tekst oryginału, ponieważ tłumaczenie było
proste, dosłowne. Z jednej strony podobało mi się, że styl jest taki… suchy,
nie było w nim upiększeń. Przypominał czasem literaturę faktu czy materiał
prasowy – bardzo mi to odpowiadało, bo pasowało do treści, jednak miejscami był
to przekład zbyt dosłowny przez co dialog czy akapit traciły sens, a czytelnik
mógł być wybity z rytmu.