Witajcie!
Dzisiaj mam dla Was podsumowanie
wakacji bieżącego roku. Nie jest to w prawdzie recenzja, jakiej byście chcieli,
bo powiem tylko ogólnikowo na temat każdej z książek, jakie przeczytałam. Jak
wiecie, miałam w planach przeczytać dwadzieścia jeden książek, ale cóż, nie
wyszło. Moje opóźnienie wiąże się z tym, że pisałam rozdziały do mojego
opowiadania „Nigdy Nie Odpuszczaj”, a to jest ważne, bo nie mogę zawodzić
czytelników.
Ale wracając… Pierwszym, o czym chcę
napomknąć są książki autorstwa Johna Greena, ale nie będę się o nich zbyt
rozpisywać, za to odsyłam do posta, który pojawi się już wkrótce i będzie
poświęcony tylko i wyłącznie jego twórczości. Książki Johna Greena, które
przeczytałam w te wakacje noszą następujące tytuły:
·
Szukając
Alaski;
·
19
razy Katherine;
·
Papierowe
miasta.
Przyznam szczerze, że czytając Paper Town miałam ciągłe wrażenie, że ta
powieść jest niezwykle podobna do Looking
for Alaska. Mamy chłopaka (Quentin/Miles), który jest niezwykle zachwycony
swoją koleżanką (Margo/Alaska) i święcie przekonany, że po jej zniknięciu, to
właśnie on powinien jej szukać. W jednym z przypadków jest wręcz niemożliwe, by
ją odnaleźć, zaś w drugim ona nawet nie chce być odnaleziona, a
tylko postępuje według wcześniejszych schematów, czyli zostawia ślady. Z tym,
że nikt jej po tych śladach nawet nie
szukał, aż w końcu zrobił to on.
Następną pozycją jest cykl Girl Online, którego kontynuacji możemy
spodziewać się w okolicach listopada, jeśli tłumaczenie pójdzie sprawnie. Ja mam
za sobą lekturę obydwu części, czyli:
·
Girl Onile;
·
Girl Online: On Tour.
Przyznam
szczerze, że książki podobały mi się, choć z opisu można się było spodziewać
czegoś bardziej… schematycznego i oklepanego. Zoe Sugg, autorka powieści,
przedstawia nam Penny – zwykłą, brytyjską dziewczynę, która (jak ja) potrafi
się potknąć o własne nogi i zaświecić przed całą szkołą swoimi różowymi
majtkami w jednorożce (ja tak na szczęście nigdy nie miałam). Panna Porter ma
przyjaciela oraz zwaśnioną koleżankę, która, jak się okazuje, wszystkiego jej
zazdrości przez co jest wredna i uszczypliwa względem rudej Penny. Przyznam, że
odnalazłam w niej siebie i bardzo łatwo się z nią związałam. Główna bohaterka
jest taka, jak my wszystkie, tak naprawdę. Nie jest najpiękniejsza, ma swoje
nastoletnie problemy i… tak jak ja w tamtych czasach – prowadzi bloga w formie
pamiętnika! Co więcej, lektura jest łatwa, miła i przyjemna ze względu na łatwy
i lekki język, którm posługuje się autorka książek. Jestem przekonana, że w tej
książce i głównej bohaterce, każdy znajdzie cząstkę siebie. Gorąco polecam!
Następną
książką jest Fangirl spod pióra
Rainbow Rowell. Nie umiem jej nawet ocenić, bo była cudowna! Rainbow ma w sobie
coś takiego, że jej książki krzyczą „Czytaj mnie”, gdy się na nie patrzy, a co
dopiero, gdy się je czyta. Prawda jest taka, że nie potrafiłam się oderwać.
Czytałam i czytałam, a gdy przeszłam już połowę zwyczajnie nie potrafiłam się
oderwać. Nie wiem czym jest spowodowane moje zachowanie, chyba tym, że pani
Rowell dała mi MOJĄ bliźniaczkę i rzeczywiście poczułam się z nią bardzo z
żyta. Rozumiałam każde jej zachowanie: wściekłość na matkę, która je zostawiła,
emocjonowanie się powieściami oraz pisanie fanficów. Cath stała się moją
przyjaciółką, po prostu – a gdy czytałam fragmenty jej ff miałam ochotę ją
wyściskać, jakby była po prostu osobą po drugiej stronie monitor (ach, te
idiomy). Książkę polecam bardzo gorąco, gdyż jest warta przeczytania, porusza
ważne tematy i mówi o odrzuceniu i zerwanych więziach, a także nowych
przyjaźniach i uczuciach.
Kolejna
pozycja na mojej liście przeczytanych, to Saga
Ognia i Wody. Miejscami w prawdzie nie do końca przemyślany świat, ale
historia dobra, nawet gdyby działa się na lądzie. Na razie wyszły trzy części Sagi, czyli:
·
Gniewna
fala;
·
Mroczny
przypływ.
Może
zacznę od części wizualnej. Sposób wydania książek jest fantastyczny, przy
każdym nowym rozdziale czeka nas fala wędrująca po górnej części kartki, a
okładki są tak piękne, że jest się w stanie uwierzyć, że te syreny naprawdę
gdzieś istnieją i mieszkają, może niedaleko nas. Przyznaję, że w pierwszej
części nie polubiłam Serafiny, a przez pierwsze dziesięć rozdziałów umierałam z
nudów, ale w końcu zaczęło się coś dziać i Sera zdobyła moją sympatię.
Początkowo też znielubiłam Mahdiego, ale jak się później okazało – to wszystko
było specjalnie. Osobiście, bardzo im kibicowała, a także kibicuję cały czas
dwom nowym parom, które pojawiły się w trzeciej części, ale nie chcę zdradzać zbyt
wiele, więc nic nie powiem. Dodam tylko, że mimo niewielkich błędów, których
nie przemyślała autorka książek, całą serię czyta się miło i szybko.
Kolejną
książką jest powieść Z innej bajki,
którą już recenzowałam, więc nie będę się dalej rozpisywać, a tylko odsyłam do
tamtej recenzji.
Następny
akapit chcę poświęcić serii Summoner
czyli Zaklinacz. Taran Matharu, jak
na razie wydał tylko dwie części, ale wiemy o przygotowaniach do następnej.
Osobiście nie mogę się doczekać następnej części, gdyż obie powieści są
wspaniałe, a mowa tutaj o:
·
Summoner.
Wyprawa.
Fletcher’a
polubiłam od pierwszych stron, a Ignatius, który pojawił się niewiele później
został demonem mojego serca. Jest
przeuroczy, jak szczeniaczek, a to, że śpi opleciony wokół szyi głównego
bohatera czyni go jeszcze bardziej uroczym. Jest taki do kochania. Co do postaci, to mam pewien problem, gdyż za każdym
razem, gdy jest wzmianka o Arcturusie, mam przed oczami Manu Bett’a i nie mogę
tego zmienić. Istnieje także dość zabawna anegdotka na temat jego imienia, bo
gdy przeczytała je po raz pierwszy z moich ust wypłynęło imię „Arctos”, a nie „Arcturus”,
ale to było tylko takie zabawne wplątanie bałwana z Tabalugi do całej tej magicznej historii i już nigdy więcej nie
popełniłam takiego błędu. Jeśli jednak chodzi o treść pierwszej i drugiej
części, to natknęłam się na dezorientującą zmianę. Cała pierwsza część toczyła
się dość szybko i przeczytałam ją w ciągu jednego dnia, ale z drugą już nie
było tak łatwo. Między zakończeniem Początku,
a początkiem Wyprawy mijają dwa lata,
więc trochę się na świecie pozmieniało, a nasz Fletcher o niczym nie miał
pojęcia lecz wkrótce musi zmierzyć się z okrutną prawdą. Mimo wszystko polecam,
a ja czekam na trzecią część przygód Zaklinacza, bo skończyło się tak, że
miałam ochotę autorowi głowę urwać…
Na
dzisiaj to tyle. Mam nadzieję, że podoba Wam się takie podsumowanie wakacji. Ja
osobiście jestem z siebie niezadowolona, bo miałam w planach znacznie więcej
lektur, a takim sposobem musze nadrabiać już w roku szkolnym. Mam nadzieję, że
wyrobię się przed następnymi wakacjami, ale nie wiem jak to będzie, bo w klasie
humanistycznej będę mieć za pewne więcej lektur niż wcześniej. Tymczasem, lecę
czytać następną książkę, czyli Po drugiej
stronie kartki. Jestem bardzo ciekawa dalszych losów Olivera i Delilah.
Paa!