[Bardzo późny]dobry wieczór!
Miałam dzisiaj ogromną przyjemność obejrzeć spektakl „Imię
róży” w reżyserii Radosława Rychcika, w krakowskim teatrze im. Juliusza
Słowackiego. Przyznam szczerze, na podstawie innych doświadczeń ze sztukami
tego reżysera, że forma jego twórczości bardzo do mnie przemawia. Warta
wspomnienia jest niesamowita [ruchoma zresztą] scenografia, którą aktorzy
budują sobie sami w trakcie spektaklu.
Po raz pierwszy miałam okazję oglądać spektakl z pierwszego
rzędu i przyznam, że nie żałuję. Oprócz tego, że moje spojówki nie mają się
teraz zbyt dobrze po spotkaniu z dymem i światłami, to wspominam to
doświadczenie naprawdę pozytywnie. Aktorów oglądałam z bliska, więc nie ma się
co dziwić, że zwróciłam uwagę na niektóre elementy, które umknąć mogły innym
widzom. I tu chcę pogratulować niezwykle przekonywującej Poli Błasik w roli
bezimiennej Dzieweczki. Jakże ona ujęła moje serce… najbardziej chyba w scenie
sądu inkwizycyjnego, w trakcie którego przez cały czas utrzymywała kontakt
wzrokowy z Adso[w tej roli Karol Kubasiewicz]. Jestem także pełna podziwu dla
pana Krzysztofa Głuchowskiego, swoją drogą dyrektora teatru, który wcielił się
w Wilhelma z Baskerville. Mam wrażenie, że ta kreacja jest bardzo podparta grą Sean’a
Connery’ego w filmowej adaptacji powieści. Wysuwam taki wniosek głównie
dlatego, że nasz Wilhelm jest równie statyczny co ten filmowy. Słowa pochwały
należą się także, odgrywającemu rolę Salwatora, Krzysztofowi Piątkowskiemu, który
ani na sekundę „nie wychodzi” spod postaci. Chciałabym pochwalić także Rafała
Szumerę[nie jestem pewna, czy odmieniłam nazwisko poprawnie] za coś, co
nazwałam „trupim bezdechem” czyli niezauważalnym oddechem przy odgrywaniu
zwłok. Byłam naprawdę zaskoczona, że można oddychać tak niewidocznie.
Z racji, że punkt obserwacji miałam świetny, chciałabym
jeszcze pochwalić niesamowitą charakteryzację (polecam obejrzenie zdjęć
promujących spektakl) oraz kostiumy. Z tego pierwszego, najbardziej podobała mi
się „maska” starego Adso oraz twarz wspomnianego już Salwatora. Dla mnie bardzo
liczą się szczegóły, zwłaszcza, gdy oglądam je z tak niewielkiej odległości. Niesamowite
dopracowanie kostiumów w kwestii m.in. błota na szatach Wilhelma i Adso, czy
piękne żywe kolory szat kardynałów (najbardziej podobała mi się zielona szata
zdobiona kamieniami noszona w scenie sądu przez Antoniego Milanceja[co z tymi
nazwiskami? XD] i proszę bardzo, mówcie, że sroka ze mnie wychodzi, ale gdybyście
widzieli jak w tym pięknym oświetleniu te kamyczki lśniły, to wcale byście mnie
tak nie oceniali).
No dobrze, wiadro miodu i rumianku się wylało, więc teraz
pora na trochę goryczy. Jeśli mam na coś narzekać, to na oprawę muzyczną, która
w żaden sposób nie komponowała mi się z pięknie utkanym spektaklem. Mam wrażenie,
że gdyby postawiono na „coś z epoki”, jak było to w przypadku psalmów
wykorzystanych w trakcie spektaklu (bardzo mi się podobały chóralne wykonania),
odebrałabym to znacznie lepiej. Drugą rzeczą, na którą częściowo można narzekać
to przerwy, ale to dlatego, że poszczególnie partie spektaklu były dla mnie za
krótkie. Wydawało mi się, że dopiero rozpoczęło się przedstawienie, a już opada
kurtyna. Jednak nie można zapomnieć o tym, iż przerwy nie były zbyt długie,
więc szybko można było powrócić do podziwiania aktorskiego kunsztu, wspaniałej
gry świateł oraz kinetyczną scenografią.
Podsumowując: polecam spektakl wszystkim, którzy taką formę
lubią. Mamy podczas niego do czynienia z efektami specjalnymi, które nie
każdemu mogą przypaść do gustu. Ja osobiście odebrałam występ bardzo
pozytywnie, czego dowodem jest ta obszerna recenzja. Chciałabym teraz bardzo
serdecznie podziękować wszystkim związanym z organizacją spektaklu, aktorom
oraz reżyserowi, a także pozdrowić pana, który omal nie zamknął mnie na noc w
teatrze!
Dobranoc wszystkim!